Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, chyba niemal wszyscy rolnicy pomyśleli, że ceny na artykuły rolne wzrosną. Wiadomo, zawsze tak było, żywność w takiej sytuacji jest towarem najbardziej poszukiwanym przez ludzi. Wielu z gospodarzy poczyniło starania o to by jak najwięcej zboża, rzepaku, kukurydzy zatrzymać w swoich magazynach. Ktoś oczyścił i przeznaczył na magazyn wcześniej nie używaną do tego celu powierzchnię w swoich budynkach, ktoś wręcz wynajął powierzchnię magazynową. Niektórzy wzmacniali z zewnątrz zwałami ziemi ściany spichlerzy, by te nie ustąpiły pod naporem zgromadzonego towaru.
Wszyscy liczyli na duży wzrost cen zboża obserwując nagły, wręcz skokowy wzrost cen nawozów i dodatkowo jeszcze słuchając słów ministra rolnictwa Kowalczyka, który zachęcał rolników by magazynowali ziarno, bo zimą będzie droższe.
Tymczasem w związku z zablokowaniem przez Rosję możliwości eksportu ukraińskiej pszenicy przez porty na Morzu Czarnym, pojawiła się koncepcja sprzedaży zboża z Ukrainy przez polskie porty. Towar miał być dowożony koleją do Polski a potem z granicy transportowany na wybrzeże.
Szczytny cel – pomoc sąsiedniemu państwu, które co trzeba jasno powiedzieć walcząc o swoją wolność, bije się też o naszą sprawę okazał się katastrofą dla naszych rolników. Wbrew zapewnieniom rządu, że całość towaru zostanie przetransportowana do portów, że nasz kraj jest tylko tranzytem dla eksportu ukraińskiego ziarna na rynki afrykańskie, w niedługim czasie zalała nas masa zagranicznego zboża. Oczywiście tutaj zadziałały prawa rynku. Po co ponosić koszty transportu przez cała Polskę skoro można sprzedać towar zaraz za granicą?
Najpierw odczuli to rolnicy województwa lubelskiego a w miarę upływu czasu gospodarze z dalszych województw. Już w październiku 2022 roku w centralnej Polsce można było kupić ukraińską pszenicę w cenie 1100 zł netto za tonę. Początkowo nieśmiało a potem z coraz większym rozmachem punkty skupu w całej Polsce zaczęły zaopatrywać się w zboże naszych sąsiadów. Rolnicy zaczęli masowo zgłaszać problem gwałtownego spadku cen płodów rolnych, co było szczególnie bolesne w obliczu jednoczesnego wzrostu środków do produkcji.
Niestety, minister rolnictwa, premier, politycy partii rządzącej bagatelizowali sprawę upierając się, że wszystko jest w porządku – Ukraińcom trzeba pomóc, a całość ich zboża, rzepaku, kukurydzy jest przewożona do portów i absolutnie nic nie zostaje w kraju. Tymczasem ceny coraz bardziej spadały i rzecz dotyczyła również rzepaku i kukurydzy.
W początkach grudnia 2022 roku cena mokrej kukurydzy w skupach województwa lubelskiego kształtowała się na poziomie zaledwie 400 zł netto za tonę. Jeszcze w październiku w centralnej Polsce dochodziła do 950 zł netto za tonę. Tak samo cena rzepaku poszła w dół i rolnicy, którzy zatrzymali ziarno w swoich magazynach mogli tylko liczyć coraz większe straty. A handel ukraińskim towarem kwitł. Skądinąd wiadomo, że Ukraińcy bardzo dobrze płacili firmom transportowym, podobno nawet podwójną stawkę by jak najszybciej upchnąć jak najwięcej towaru.
Zaczęły się protesty rolników, zaczęło robić się coraz głośniej i zaczęło pojawiać się coraz więcej informacji, początkowo o nielegalnym wwozie zboża do Polski a potem o tym, że to nie do końca taki nielegalny proceder, jakby to mogło się wydawać. Otóż okazało się, że Unia Europejska 30 maja 2022 roku w związku z wojną zniosła na okres roku cła na ukraińską pszenicę. A więc nie może być mowy o nielegalnym imporcie. Ten rok może jeszcze jakoś da się przeżyć – pomyślał zapewne niejeden rolnik i tak już postawiony przed faktem dokonanym. Gorzej, że jakiś czas później okazało się, że na mocy umowy stowarzyszeniowej UE z Ukrainą bezcłowy import produktów rolnych będzie trwał znacznie dłużej niż rok a od 2026 roku również artykuły mleczarskie i drobiarskie będą sprowadzane bez ceł.
Potem pojawiły się informacje, że to nie ma większego znaczenia, bo zdaniem Mirosława Marciniaka, niezależnego analityka rynków InfoGrain, cła na kukurydzę i rzepak już dawno nie obowiązywały. To, że do tej pory nie mieliśmy w związku z tym problemów wynikało z tego, że Ukrainie zdecydowanie bardziej opłacało się sprzedawać swoje produkty przez porty Morza Czarnego. Teraz, po zablokowaniu statków przez Rosję, gro towaru poszło na Polskę. Z danych Komisji Europejskiej wynika, że w okresie 24.03 – 08.12 2022 roku do Polski zostało wwiezione 2 152 000 ton ukraińskiego zboża, podczas gdy w analogicznym okresie poprzedniego roku było to tylko 40 000 ton. Jak nie patrzeć – w ciągu roku import wzrósł ponad 54 razy! To nie mogło pozostać bez wpływu na ceny w Polsce!
Tymczasem ze strony Ministerstwa Rolnictwa ciągle płynęły uspokajające słowa. A to, że ilość sprowadzonej pszenicy nie jest tak duża, by mogła mieć wpływ na jej ceny w kraju, a to, że wjeżdża tylko zboże dobrej jakości, badane przez sanepid. Tak się składa, że akurat wtedy rozmawiałem z pracownikami sanepidu i oni zorientowawszy się, że jestem rolnikiem pytali mnie co to takiego to „zboże techniczne”? Również były minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski stwierdził w jednym z wywiadów, że jest rolnikiem z długoletnim już stażem, był ministrem rolnictwa ale nigdy nie słyszał o „zbożu technicznym”.
Aż chce się zadać obecnemu włodarzowi gmachu przy ul. Wspólnej 30 pytania: Panie ministrze, jak sanepid może badać jakość zboża technicznego skoro nikt nie wie co to jest? Można podejrzewać, że trudno też w takiej sytuacji ustalić metodykę i zakres badań. Zresztą czy jest sens nad tym się biedzić, skoro „zboże techniczne” istnieje tylko na granicy? Potem w cudowny sposób zmienia się w paszowe albo nawet konsumpcyjne.
I teraz zasadnicze pytanie; o co chodzi? Jak to możliwe, że ekipa obecnie rządząca, która chwali się tym, że zlikwidowała mafię fakturową, była w stanie dostrzec małe cienkie kartki papieru formatu A4 a umknęły jej pociągi pełne zboża?! Jak to możliwe, że minister rolnictwa nic nie widział, nic nie słyszał?
Może akurat zapatrzył się na jakąś ładną dziewczynę i kiedy tak trwał w zachwycie, faktycznie nie zauważył przejeżdżających za plecami składów z ukraińskim zbożem? A pęd pociągu, który potargał mu grzywkę, uznał za powiew wiosny? Tylko, że rolnicy informowali go o zbożu zalewającym nasz kraj, psującym rynek, niszczącym cenę, mającym złowieszczy wpływ na kondycję finansową gospodarstw! Były protesty rolników, blokady dróg, petycje Izb Rolniczych do ministra a pan Kowalczyk dalej swoje, że wszystko jest pod kontrolą. Jeszcze do niedawna uparcie twierdził, że pszenicy wjechało na tyle niewiele, że nie mogła ona wpłynąć na jej cenę. Tymczasem rolnicy prowadzący gospodarstwa w pobliżu granicy mówią o czterokrotnie większej ilości niż podaje minister rolnictwa.
Jak nie wiadomo o co chodzi to wiadomo, że chodzi o pieniądze. Nie chcę snuć teorii spiskowych, nie mam też dowodów na prezentowane poniżej przypuszczenia. Nie jestem dziennikarzem śledczym ani nie mam takich ambicji. Jestem rolnikiem, takim jak Wy. To o czym piszę wynika z tego co słyszę, widzę, obserwuję.
Pierwsze przypuszczenie, o którym tu i ówdzie dało się słyszeć, to podejrzenie, że ktoś ze znajomych ważnych polityków robi na tym poważne pieniądze. Bo wierzyć się nie chce, że rząd tak długo nie wiedział co się dzieje, szczególnie, że działo się na tak wielką skalę i wywołało tak negatywne skutki dla polskiego rolnictwa.
Jest taka stara, rzymska zasada: „Is fecit, cui prodest”, czyli – „Ten uczynił, czyja korzyść”. Jeśli spojrzymy się na tych, którzy najwięcej zyskali na imporcie ukraińskiej pszenicy, rzepaku czy kukurydzy – czyli wielkich firm paszowych, które ponoć mają zapasy ukraińskiego ziarna na cały rok a może nawet na dwa lata (za J.K Ardanowskim), to pojawia się myśl, że „duży może dużo”. Ma wpływ na politykę państwa, na samych polityków, ma duże pieniądze. Każdy punkt skupu, ten większy i ten mniejszy przy okazji coś skorzystał, ale ktoś zyskał najwięcej.
Inna prawdopodobna przyczyna zalania rynku zbożem z Ukrainy to polityka przed duże „ P”. Kiedy wybuchła wojna, ceny zbóż, rzepaku, kukurydzy ostro ruszyły w górę. Pszenica konsumpcyjna osiągnęła cenę 1700 zł netto za tonę, rzepak poszybował na 4500 zł, a był taki moment, kiedy w portach płacono nawet 5000 zł/t. Abstrahując od polityki NBP, wojna dołożyła swoje trzy grosze do wskaźnika inflacji.
Można było się spodziewać, że za chwilę pszenica dojdzie do 2000 zł/t a może nawet przebije ten poziom. Przy polityce rządu i NBP by łagodnie podchodzić do walki z inflacją było to ogromne ryzyko dla jeszcze większego wzrostu cen w sklepach. Wysokie ceny zbóż (pasz) musiałyby wpłynąć na podwyżkę każdego rodzaju produktów pochodzenia zwierzęcego. Być może komuś w rządzie zaświtała myśl, że importem z Ukrainy można ograniczyć wzrost cen zboża a przez to wzrost cen w sklepach i przyhamować inflację. Przez pewien czas udawano, że wszystko idzie tranzytem do portów i dalej do krajów Bliskiego Wschodu i Afryki a potem może coś wymknęło się spod kontroli…
Jak już pisałem, z oczywistych względów, o których wspominałem wcześniej nie mam na to dowodów, to są moje dywagacje na temat możliwych przyczyn obecnego stanu rzeczy. Ciekaw jestem, co o tym sądzicie. Piszcie proszę w komentarzach jakie jest Wasze zdanie.
A na koniec jedna rzecz, która mną wstrząsnęła, a propos rolniczych strajków w lubelskiem. Bodaj dzień przed protestem organizowanym przez AgroUnię, jej lider Michał Kołodziejczak apelował do mediów o pokazywanie relacji z tak ważnych przecież manifestacji. Zabiegał o to by ludzie nie związani bezpośrednio z wsią mieli świadomość w jak trudnej sytuacji są rolnicy. Specjalnie oglądałem przez następne trzy dni główne wydania informacyjne trzech stacji: TVP, Polsat, TVN. W żadnej z nich, przez ten czas, nikt nawet słowem nie wspomniał o rolniczych protestach! Za to przez dwa dni były relacje ze strajku pracowników paryskiego metra. Według dziennikarzy to były kwestie dużo bardziej istotne dla Polaków niż sytuacja polskich rolników! No k…a mać!
to ktoś tu zrobił niezły interes kosztem chłopów. Ale jak wieś głosuje tak ma!