Po wielotygodniowych protestach rolniczych w całej Polsce, przyszedł czas na Warszawę. Rolnicy, widząc, że ich dotychczasowe działania nie wywołały oczekiwanej reakcji ze strony rządzących, postanowili przyjechać do nich w odwiedziny. Pierwotnie zgromadzenie miało się odbyć tydzień temu, ale ostatecznie doszło do niego 27 lutego tego roku. Zmienił się też nieco jego charakter. Zrezygnowano z wjazdu do stolicy ciągnikami, na rzecz przyjazdu autokarami i samochodami.
Punktem startowym był Plac Defilad, skąd po krótkich wystąpieniach organizatorów, dziesięć minut po godzinie 11-tej wyruszono w stronę sejmu.
Marszowi przewodził potężny ciągnik marki John Deere, ciągnący przyczepę załadowaną belami słomy, które uformowano na wzór czołgu. W lufie umieszczono flagę Unii Europejskiej, jakby chciano wystrzelić w kosmos, a w każdym razie jak najdalej od nas, unijne pomysły dotyczące rolnictwa.
Na początku doszło do pewnej pomyłki. Otóż na rondzie Dmowskiego zamiast skręcić w lewo, protestujący skierowali się z prawą stronę i dopiero na wysokości dworca kolejowego Warszawa Śródmieście zorientowali się, że idą w złym kierunku.
Spowodowało to małe zamieszanie, bo rolnicy zaczęli przechodzić na drugą stronę jezdni, przed jadący z powrotem ciągnik, co wywołało na początku reakcję porządkową mundurowych.
Jednak twierdzenie niektórych mediów, że doszło do jakichś przepychanek, jest bardzo mocno przesadzone.
To był głośny przemarsz, pełen dźwięków wuwuzeli i wybuchów petard, które były rzucane mimo apeli policji i organizatorów o niestosowanie pirotechniki. Były również palone dętki i flary. W takich przypadkach policja interweniowała, czy to gasząc ogień, czy wyprowadzając z tłumu domorosłych pirotechników.
Władze stolicy zgromadziły duże siły policji, różnych formacji, bo widać było wiele rodzajów umundurowania. Na szczęście oddziały nie miały wiele powodów do interwencji, a wcale nierzadkim widokiem były przyjazne pogawędki protestujących z mundurowymi.
Policja stosowała zasadę pewnego przyzwalania na nie do końca może zgodne z prawem zachowania, w myśl zasady, że lepiej nieco „przymknąć oko”, niż interwencją doprowadzić do wzmożenia rozruchów. A poza tym, jak wiadomo – manifestacja ma swoje prawa, swój koloryt.
Podczas przemarszu zatrzymano się na chwilę przy tablicy upamiętniającej Andrzeja Leppera. Niestety, prośby organizatorów by uczcić jego pamięć minutą ciszy, przyniosły mierny efekt ze względu na hałas jaki towarzyszył protestującym. Po prostu kilkanaście metrów dalej nikt tego apelu zwyczajnie nie usłyszał.
Dobrze by było, by nagłośnienie obejmowało całość manifestacji a nie tylko najbliższe otoczenie sceny.
Po dotarciu przed budynek parlamentu, wyłoniona grupa przedstawicieli rolników, w liczbie 17 osób udała się na wcześniej umówione spotkanie z marszałkiem Szymonem Hołownią.
Reprezentacja protestujących przedstawiła swoje postulaty, w tym trzy najważniejsze: zamknięcie granicy z Ukrainą, likwidacja Zielonego Ładu, przywrócenie opłacalności produkcji.
Tymczasem rolnicy na zewnątrz budynku mieli okazję wysłuchać wystąpień uczestników marszu.
Przemawiający rolnicy mówili o zagrożeniach związanych z realizacją założeń Zielonego Ładu, wyrażali troskę o przyszłość swoich gospodarstw. Zarówno starsze jak i młode pokolenie wyrażało obawy, czy ten majątek jakim jest prowadzone od pokoleń gospodarstwo rodzinne, będzie miało szansę dalej funkcjonować. Przestrzegano, że upadek rolnictwa pociągnie za sobą upadek wielu branż z nim związanych.
Dużo było mowy o złej jakości towarów rolnych sprowadzanych zza wschodniej granicy. Przestrzegano konsumentów przed spożywaniem produktów „Made in Ukraina”, jakie w ostatnim czasie masowo pojawiły się w
supermarketach. Jednocześnie każdy zapewniał, że ani on ani protest nie jest przeciw Ukrainie. Życzymy jej jak najlepiej, życzymy zwycięstwa, chętnie pomagamy, ale nie możemy zgodzić się na to, by ta pomoc odbywała się naszym kosztem – przekonywali. Nie sposób być filantropem jeśli samemu jest się na krawędzi istnienia gospodarczego.
Pomysłem na pozbycie się nadwyżek zboża podzielił się pan Tadeusz Szymańczak z Polskiego Związku Producentów Roślin Zbożowych. Uważa on, że nadwyżki można przeznaczyć na opalanie w elektrociepłowniach, jeśli nie w stu procentach to może po zmieszaniu z węglem.
Podczas przemówień doszło do pewnego incydentu. Jednej z rolniczek nie pozwalano zabrać głosu, dopiero na wyraźne żądanie obserwującego to tłumu osób, pozwolono jej się wypowiedzieć. Jednak po słowach, że jesteśmy naiwni, jeśli uważamy, że rolnicy, którzy są na rozmowach w budynku parlamentu coś skutecznego załatwią dla naszej sprawy, a tylko dojdzie do nic nie wnoszącego porozumienia z władzami – odebrano jej mikrofon. Uzasadniono takie zachowanie podejrzeniem, że jest to prowokatorka. Nie wiemy, kim była ta pani, w każdym razie pozbawienie jej możliwości swobodnej wypowiedzi wywołało taki gniew publiczności, że organizatorzy poprosili o pomoc policję.
Jak już piszemy o prowokatorach to w czasie manifestacji zabrano dwójce osób plakat nawiązujący w niewybredny sposób do Ukrainy. Jak się okazało jedną z osób był mężczyzna, znany z fotografii z ambasadorem Rosji w Polsce. Dla uspokojenia emocji jeden z księży zaintonował hymn Polski. Potem kontynuowano wypowiedzi. Ale swoje racje przedstawiano również poza sceną.
Rolnicy chętnie wypowiadali się do mikrofonów i widać było jak wielkie emocje towarzyszyły ich słowom. Opowiadali o trudnej sytuacji w swoich gospodarstwach, o tym jakie nakłady ponieśli i jakie straty „uzyskali” zamiast oczekiwanego dochodu. Ze wzburzeniem mówili o tym co dzieje się na granicy polsko-ukraińskiej, jak są zawiedzeni tym, że mimo zapowiedzi o kontrolach, o możliwości tylko tranzytu zboża przez nasz kraj, dalej ziarno zostaje u nas. Dziwili się że odpowiednie służby nie reagują na sytuacje, gdy pociąg z ukraińskim zboże jedzie (niby) tranzytem do portu, ale w porcie towar przeładowywany jest na samochody ciężarowe zamiast na statek!
Po długich oczekiwaniach, z budynku parlamentu wróciła delegacja, by poinformować o efekcie rozmów. Kiedy tylko jeden z delegatów powiedział, że na teraz nic konkretnego nie dało się załatwić poza przedstawieniem przez marszałka Hołownię propozycji powołania okrągłego stołu, przy którym prowadzono by prace nad rozwiązaniem tych wszystkich problemów, które wyprowadziły rolników na drogi – wybuchło wielkie wzburzenie.
Zgromadzeni, wuwuzelami i buczeniem dali upust swojemu niezadowoleniu. Trudno było członkom delegacji opanować reakcję tłumu i prosić o chwilę spokoju by mogli podzielić się kolejnymi informacjami. Widać też było w ich postawie rozgoryczenie, że tak zostali przyjęci przez rolników. Próbowali wyjaśnić, że nie da się w pięć minut rozwiązać wszystkie problemy, ale nie spotkało się to z akceptacją ludzi.
Następnym punktem był przemarsz przed kancelarię Premiera RP, silnie chronioną przez policję.
Wydaje się, że władze wiedząc, że do protestujących mają dołączyć górnicy, którzy już nieraz pokazali, że się nie patyczkują, przygotowały się na najgorsze. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Za to rolnicy mogli z bliska podziwiać policyjny rynsztunek.
Delegacja rolników zaniosła do kancelarii premiera swoje postulaty. Odebrał je szef Kancelarii Premiera Jan Grabiec. Sam premier Tusk był tego dnia na szczycie Grupy Wyszehradzkiej w Pradze.
Podobnie jak w przypadku wizyty w sejmie również po wyjściu z budynku kancelarii, rolnicy nie kryli rozgoryczenia. „Weszliśmy z nadzieją, że dostaniemy cokolwiek żywego, że będziemy mogli wyjść do ludzi i powiedzieć: słuchajcie załatwiliśmy (…), ale teraz nie mamy nic” – skwitował wizytę w KPRM jeden z przedstawicieli rolników.
To był ostatni punkt programu. Rolnicy powoli zaczęli szykować się do odjazdu.
Zapowiedzieli jednakże, że protesty będą trwać nadal w całym kraju, a 6 marca ponownie przyjadą do Warszawy.
Poprzez udział w zgromadzeniu, swoje poparcie dla rolników wyrazili między innymi górnicy, pszczelarze, myśliwi, leśnicy, oraz narodowcy. Większość uczestników przychylnie odebrała to wsparcie.
Władze stolicy stwierdziły, że w manifestacji wzięło udział 10 tys. ludzi (taką liczbę podali organizatorzy podczas zgłaszania protestu), ale gołym okiem widać, że było ich znacznie więcej.
Większość obserwatorów zdarzenia podaje liczbę 25 – 30 tys. osób.