Rolnicy protestują przeciwko kierunkowi, w jakim podąża Wspólna Polityka Rolna. Te wszystkie ekoschematy, Zielone Łady, normy GAEC- jedna, druga, trzecia, dziesiąta…, nakładają na nas obciążenia nieznane w innych państwach świata.
W coraz większym stopniu nasze dochody nie zależą od tego co wyprodukujemy w gospodarstwie, ale od tego ile urzędowych dokumentów uda się nam prawidłowo wypełnić. Dochodzi do tego, że gospodarz zamiast spokojnie planować prowadzenie uprawy, by osiągnąć z plantacji jak największy zysk, zastanawia się czy jak zasieje hektar, dwa pszenicy więcej, to spełni wymogi różnicowania upraw czy może nie spełni i zostanie ukarany obniżeniem wielkości dopłat obszarowych.
Coraz więcej czasu zabiera nam zbędna biurokracja, tworzenie planów nawozowych, notowanie kolejnych zabiegów uprawowych. Owszem, stworzenie i trzymanie się pewnych procedur podczas wytwarzania tych czy innych produktów, ma sens gdy potem w procesie sprzedaży, ich jakość nie jest dokładnie sprawdzana.
Dla przykładu – żaden klient nie ma przy sobie podręcznego laboratorium by sprawdzić jakość kupowanego w sklepie mleka. Dlatego koniecznym jest, by mleczarnia zaopatrująca
sklepy przestrzegała w procesie produkcji odpowiednich standardów. Ale już mleko odstawiane przez hodowcę jest dokładnie badane przez laboratorium mleczarni.
I niezależnie od tego czy tworzył on notatki, czy ich nie tworzył – partia nie spełniająca parametrów nie zostanie przyjęta, a on sam poniesie tego konsekwencje. W jego dobrze pojętym interesie jest właściwe stosowanie potrzebnych nieraz leków, oraz pozyskiwanie mleka zgodnie z wymaganiami higienicznymi.
Można nawet pokusić się o tezę, że im mniej czasu rolnik będzie musiał poświęcać na bzdurną biurokrację, tym więcej będzie go mieć na właściwe (bezpieczne dla konsumenta) prowadzenie produkcji.
Chyba szczytem głupoty (ale może się mylę?) brukselskich
urzędników, był inspirowany tachografami z ciężarówek, pomysł sprzed dobrych kilku lat, by rolnik nie przepracowywał się zanadto. Mieliśmy zapisywać o której zaczęliśmy pracę i o której skończyliśmy. A na przykład w sytuacji awarii ciągnika, rolnik musiał zanotować, ile czasu pracował nim bezawaryjnie, co się zepsuło i ile czasu trwała naprawa! To zmierza w stronę szaleństwa! A może po prostu urzędnicy z nudów wymyślają takie głupoty? Najlepsze jest, że to podobno dla naszego dobra!
Do tego dochodzi kwestia importu wszelkiego rodzaju produktów rolnych z Ukrainy. Nieważne – legalnego czy nie. Nieważne dlatego, że jeśli Komisja Europejska przyznała Ukrainie kontyngent eksportowy o wolumenie równym ilości towarów, które wpłynęły do Unii (głównie do Polski) w ciągu ostatnich dwóch lat, to nie potrzebny jest nielegalny przerzut towarów by doprowadzić do upadku naszych gospodarstw!
I to wszystko w sytuacji, gdy my jesteśmy zobowiązani do przestrzegania w produkcji rolnej określonych wymagań. Od nas wymaga się ograniczenia lub wręcz zrezygnowania z pewnych pestycydów, zmniejszenia ilości nawozów, stosowania ich w ściśle określonych warunkach, ugorowania ziemi.
Ale jednocześnie, mimo tych wszystkich obostrzeń nakładanych na nasze rolnictwo, UE nie ma żadnego problemu z wpuszczaniem na swój teren żywności wyprodukowanej bez zachowania tych wszystkich standardów, których wymaga się od nas! Oczywiście, że produkowanie bez przestrzegania tych wszystkich norm, jest tańsze i choćby dlatego trudno jest nam konkurować – choćby cenowo, z ukraińskimi produktami.
Ale powiedzmy sobie szczerze – nawet jeśliby tamtejsze gospodarstwa podlegały tych samym rygorom, które nas obowiązują, to i tak zalaliby nas swoim ziarnem! Około 50% terytorium Ukrainy stanowią czarnoziemy, o zawartości próchnicy do 9% i grubości warstwy gleby wahającej się od 40 cm do 1 m. Mniej żyzne gleby kasztanowe o zawartości próchnicy od 3 do 4% i grubości warstwy około 0,5 m. stanowią 14% powierzchni. W Polsce zawartość próchnicy kształtuje się od 0,5 do 3%, przy czym przyjmuje się średnią zawartość na poziomie 1,5%. O grubości warstwy gleby każdy może się przekonać jak tylko nieco głębiej pług zapuści… Jeśli ich farmy mają często powierzchnię naszego powiatu, ziemie o zawartości próchnicy na poziomie dochodzącym do 9%, własne linie kolejowe i właścicieli będących międzynarodowymi wielkimi korporacjami (wpływy wśród polityków i światowej finansjery), to jak my możemy z nimi konkurować?
Ktoś powie, trudno – taki jest urok konkurencji. Nie sprostaliście jej, inni potrafią produkować taniej. Przecież nie wszyscy muszą być rolnikami. To prawda, nie jesteśmy chłopami pańszczyźnianymi siłą zmuszanymi do pracy na roli.
Ale w tym miejscu trzeba jasno powiedzieć, że choć na pierwszy rzut oka widać, że nasze manifestacje są w obronie rolników i rolnictwa – to protestujemy również w interesie mieszkańców miast.
Jeśli bowiem upadnie rolnictwo to upadnie wiele związanych z nim gałęzi gospodarki narodowej. Zatrudnienie stracą pracownicy przemysłu spożywczo-rolnego, zakładów produkujących nawozy, fabryk maszyn. Również dealerzy maszyn rolniczych, sklepy z częściami, firmy zaopatrujące gospodarstwa w środki do produkcji. Pracę stracą mechanicy, doradcy rolni, przewoźnicy…
Myślę, że nie trzeba wymieniać kolejnych profesji, by zrozumieć ogrom strat. Dodam tylko, że negatywne skutki upadku gospodarstw dotkną również przedstawicieli innych zawodów, nie bezpośrednio związanych z rolnictwem. Po prostu – biedny rolnik nie tylko ograniczy zakup środków do produkcji ale również ograniczy konsumpcję wszelkiego innego rodzaju produktów.
Jest jeszcze jedna konsekwencja upadku rolnictwa. Jeśli dojdzie do sytuacji, w której nie będziemy w stanie utrzymać się z pracy w gospodarstwie, zaczniemy szukać zarobku gdzie indziej… w mieście. Będziemy stanowić bezpośrednią konkurencję na rynku pracy dla mieszkańców miast. I nie tylko na budowach. Dzisiaj wielu rolników dysponuje wykształceniem pozwalającym odnaleźć się na wielu innych stanowiskach pracy w mieście.
Zwiększona podaż pracowników oznacza obniżenie stawki za pracę proponowaną przez pracodawców. Pojawienie się na rynku dodatkowej ilości bezrobotnych, którzy wcześniej byli w stanie sami zarobić na własne utrzymanie, w krótszej czy dłuższej perspektywie spowoduje podniesienie podatków, bo państwo, na którego garnuszku się znajdą nie ma własnych pieniędzy, tylko bierze je od pracujących obywateli.
Myślę, że nikomu: ani wsi ani miastu nie zależy na tym, by ten czarny scenariusz się spełnił…
Trzecim z głównych postulatów rolniczych protestów, obok wycofania Zielonego Ładu i wprowadzenia zakazu importu z Ukrainy, jest kwestia opłacalności gospodarowania.
W sezon 2022 – 2023 weszliśmy z bardzo wysokimi cenami nawozów a zakończyliśmy go z bardzo niskimi cenami zbóż. Jedynie w przypadku buraka cukrowego można mówić o zysku. Rzepak, kukurydza, inne uprawy dały wynik na granicy opłacalności.
Natomiast uprawiana praktycznie w każdym gospodarstwie pszenica, przyniosła rolnikom straty i to duże. Zależnie od momentu, w którym gospodarstwo zaopatrzyło się w środki do produkcji (ceny w danym czasie) oraz od uzyskanego plonu i ceny sprzedaży, straty kształtują się w granicach od 1500 do 2500 zł/ha!
W najmniej korzystnym wariancie, plony jakie trzeba było uzyskać by zrównoważyć koszty, wynosiły 8 ton pszenicy konsumpcyjnej i 9,25 tony pszenicy paszowej! Średni plon pszenicy ozimej w 2023 roku, według GUS to 5,48 t/ha…
Znajomych z miasta można zapytać, jak by się czuli gdyby po miesiącu pracy dowiedzieli się od księgowej, że nie tylko nie dostaną pensji, ale jeszcze muszą wpłacić na rzecz firmy 2000 zł? W ich przypadku rzecz dotyczy miesiąca pracy, w naszym – roku straconej pracy!
Rolnicy domagają się więc interwencji państwa polskiego. I znowu, ktoś mógłby zarzucić, że chodzi o nasz własny interes. Owszem, ale przecież nie tylko! Zadaniem każdego Państwa jest dbanie o to, by dorobek pokoleń nie został zniszczony przez wydarzenie losowe lub zaniedbanie obowiązków przez tych, którym obywatele powierzyli sprawowanie władzy. Dla pożytku wszystkich!
Uważam więc, że w dobrze pojętym wspólnym interesie jest, by ci, którzy dziś kreują politykę rolną w Unii, ale również ci wszyscy, którzy odpowiadają za gospodarkę jako taką na obszarze Wspólnoty, z powagą i zrozumieniem odnieśli się do rolniczych protestów, mających miejsce w coraz większej liczbie krajów UE.
Najwyższy czas zacząć podejmować mądre, przemyślane decyzje a nie prowadzić polityki gaszenia pożarów za pomocą benzyny. Mam tu na myśli różne, mówiąc delikatnie, nierozsądne pomysły, sprawiające wrażenie „zapchaj dziury” a nie realnego rozwiązania problemu.
Ot choćby jedna z ostatnich decyzji Komisji Europejskiej, pozwalająca zastąpić ugorowanie uprawą roślin bobowatych, ale uprawianych bez ochrony chemicznej. Pomysł by wyłożyć pieniądze na materiał siewny, poświęcić czas na uprawę i siew a potem patrzeć jak plantacja zarasta chwastami, a plon jest niszczony przez choroby i szkodniki, jest nie do zaakceptowania przez rolnika! Pomijam już fakt, że na walkę z nasionami chwastów trzeba będzie w następnym roku zastosować zwiększone dawki herbicydów. Taka to ekologia zza brukselskiego biurka.
Innym równie „mądrym” pomysłem jest tak zwana „ustawa hiszpańska”. W skrócie ma ona zobowiązywać podmioty kupujące towar od rolnika, do zapłacenia ceny nie mniejszej niż koszty produkcji. Na pierwszy rzut oka „cud miód” dla rolnictwa. Ale jak się okazało po dwóch latach jej obowiązywania w Hiszpanii – w niektórych przypadkach może być wręcz mordercza dla gospodarstw! Chodzi o sytuacje, kiedy gospodarstwa chcąc odzyskać choć część pieniędzy, skłonne byłyby sprzedać zboże czy mleko po cenie niższej niż koszty produkcji, ale prawo mówi – „nie wolno”!
Reasumując… po latach „błędów i wypaczeń” czas wreszcie na postawienie gospodarki z powrotem na nogi. Unia Europejska musi chronić swoje rolnictwo bo oddziałuje ono na całą gospodarkę Wspólnoty. Żaden zewnętrzny dostawca żywności nie zapewni jej tak dobrej jakości, ani bezpieczeństwa ciągłości dostaw jak rodzimy producent. Może dobrze byłoby przyjrzeć się rozwiązaniom stosowanym w rolnictwie izraelskim, może trzeba stworzyć zupełnie coś nowego. Ważne by to NOWE miało wreszcie ręce i nogi, by dawało gospodarstwom możliwość stabilnego rozwoju i choć kilka lat spokoju. Nie sposób bowiem gospodarować, gdy co chwila jesteśmy zaskakiwani jakimiś nowymi pomysłami. Gdyby to jeszcze były mądre pomysły, to pół biedy…
Ale do tego potrzeba głębokiego namysłu decydentów i rozmów z rolnikami ze wsi, a nie z Place du Luxembourg 100 w Brukseli.
Mariusz Jakubiak
„ Mądrego to i przyjemnie posłuchać” 👏👏👏
(w tym przypadku poczytać )