Dopłaty do zboża. Im więcej faktów tym mniej pieniędzy.

  • Dodane przez Redakcja
  • 2 kwietnia, 2023

           Kiedy w początkach lutego 2023 roku minister rolnictwa poinformował o dopłatach do zboża, które miałyby rekompensować plantatorom spadek cen spowodowany zalaniem naszego rynku przez ukraińskie zboże, rolnikom zapewne poprawił się humor. Stawki przedstawione przez wicepremiera Henryka Kowalczyka wydawały się całkiem przyzwoite jak na panujące warunki.

 

 

 

Najwyższe miały być dopłaty dla rolników z województw graniczących z Ukrainą: podkarpackiego i lubelskiego. Tamtejsi rolnicy mieli otrzymać 250 zł do sprzedanej tony pszenicy i kukurydzy. W województwach: małopolskim, świętokrzyskim, mazowieckim i podlaskim dopłata miała wynieść 200 zł do tony a gospodarze z pozostałych województw mogli liczyć na dopłatę stu pięćdziesięciu złotych.

Nie wiem czy ktoś z Was pamięta jak to było przedstawiane? To były krótkie nagrania telewizyjne, bądź wypowiedzi radiowe, w których szef resortu rolnictwa entuzjastycznie przedstawiał wizję dopłat, mających wyrównać rolnikom straty w związku z obniżeniem cen na płody rolne. Od razu uderzył mnie brak konkretów, coś za ładnie to wygląda – pomyślałem. Ale nie ukrywam – ucieszyłem się, bo dodatek 200 zł do tony pszenicy, przy ówczesnej cenie podnosił jej poziom do zbliżonego do tego z okresu żniw.

Kilka dni później okazało się, że dopłata będzie przysługiwać jedynie do kukurydzy i pszenicy ale tylko konsumpcyjnej.

 

          Potem pojawiła się informacja, że dopłata jest ograniczona do 50 hektarów powierzchni uprawy. Przez jakiś czas nikt nie wiedział (bo i nikt z resortu rolnictwa nie powiedział) czy te 50 ha odnosi się oddzielnie do uprawy pszenicy i oddzielnie do kukurydzy. W końcu uściślono, że jest to powierzchnia łączna dla obu tych roślin.

          To już przyznacie, trochę zmniejszyło zachwyt nad troską rządu o stan naszych finansów. Szczególnie mina zrzedła większym gospodarzom, którzy 50 ha i więcej (nieraz znacznie więcej) mieli już jednej z tych upraw.

Bomba wybuchła kolejnych kilka dni później, kiedy to podano do publicznej wiadomości, że dopłata będzie ograniczona nie tylko do areału ale i do plonu. Minister Kowalczyk, który długo nie mógł zauważyć pociągów z ukraińskim zbożem, swoim bystrym okiem dostrzegł, że w magazynach rolników leży już nie 100 ale tylko 60 procent złożonego po żniwach zboża. Stwierdził zatem, że przy plonie pszenicy wynoszącym 5,5 tony z hektara, w sytuacji gdy rolnicy sprzedali już 40 procent zapasów, dopłata będzie się należeć do ilości 3,3 tony z hektara. Po pomnożeniu 3,3 t przez areał 50 ha okazało się, że na przykład w województwie mazowieckim możemy liczyć na maksymalną dopłatę w wysokości 33 000 zł. Mimo wszystko -“Lepszy rydz niż nic!”- jak głosi  mądrość ludowa.

Ale to nie koniec „zabawy” ministra Kowalczyka z rolnikami. Otóż na spotkaniu z członkami „Stowarzyszenia Oszukana Wieś”,  wicepremier przedstawił mechanizm wyliczania dopłat do pszenicy konsumpcyjnej w oparciu o cenę referencyjną równą 1150 złotych za tonę.

Czyli, jeśli sprzedałeś zboże  w cenie 1100 złotych za tonę to dostaniesz 50 zł pomocy do tony.  Realne (optymistycznie mówiąc) 50 zł do tony to jednak nie to samo co 250 zł do tony (w dwóch województwach najbliżej granicy), głoszone z emfazą wszem i wobec przez polityków Prawa i Sprawiedliwości. W końcu marca, kiedy ceny „konsumpcji” spadły do poziomu 1000 –  950  zł/t, a więc tej dopłaty można było sięgnąć na poziomie 150 – 200 zł/t  jest to jakaś pociecha,  ale kiedy ta informacja ujrzała światło dzienne, cena pszenicy kształtowała się jeszcze w okolicach 1200 zł . Łatwo domyślić się, jak w tej sytuacji poczuli się rolnicy, wcześniej „karmieni” obietnicą 250 złotych do tony sprzedanego zboża, kiedy okazało się, że w praktyce nie dostaną nawet złotówki dopłaty!

Jakby tego było mało, w tak zwanym międzyczasie pan minister „chlapnął” tekst o tym, że „dopłata zbożowa” miała spowodować, że punkty skupu, kupując taniej zboże (taniej o dopłatę), będą potem mogły łatwiej je sprzedać na rynkach światowych. Hmm, miało być lepiej dla rolników, nie punktów skupu… Nie chcę absolutnie niczego sugerować, ale nieraz mówi się, że ktoś „po pijaku prawdę powiedział”. Jakby nie było, pan Kowalczyk w chwili szczerości powiedział coś zupełnie przeciwnego do tego co wcześniej głosił!

 

 

Przechodząc do analizy zagadnienia. „Dodatek zbożowy” spowodował gwałtowny zjazd cen, bo inaczej być nie mogło. Kiedy usłyszałem o dopłatach, od razu pomyślałem, że trzeba sprzedawać zboże zanim cena spadnie. Było oczywiste, że punkty skupu będą chciały „podzielić się” dopłatą z rolnikami obniżając cenę skupowanego ziarna.

Ograniczenie pomocy do pszenicy konsumpcyjnej i kukurydzy wyeliminowało z pomocy znaczną część rolników. Szczególnie zawiedli się w tym momencie plantatorzy rzepaku, którego ceny spadły najbardziej.

Ograniczenie areału pomocy do 50 ha upraw spowodowało, że naprawdę duże gospodarstwa praktycznie nie skorzystają z dofinansowania.

Zmniejszenie limitu pomocy do 3,3 tony z hektara sprawiło, że wszyscy ci, którzy odebrali początkowe słowa ministra jako zapowiedź dopłaty do każdej sprzedanej tony poczuli się niemile zaskoczeni. Tym bardziej, że praktyka była taka, iż w żniwa i krótko po, sprzedawał ten, kto musiał. Każdy, kto miał jakieś większe oszczędności, trzymał całość plonu w oczekiwaniu na wyższe ceny. Słowem, gro gospodarzy ma w spichrzu nie 60 ale 100 procent zebranego zboża.

Kolejną kwestią jest wysokość ceny referencyjnej ustanowionej na poziomie 1150 złotych za tonę. Biorąc pod uwagę termin ogłoszenia dopłat zbożowych –  mówienie o takiej kwocie dopłaty, w sytuacji kiedy ówczesne ceny były na poziomie 1200 – 1300 zł/tonę było nabijaniem ludzi w butelkę! Aż chce się zapytać pana Kowalczyka – Panie Ministrze, mówił pan, że dopłaty będą obowiązywać dla pszenicy sprzedawanej od połowy grudnia 2022 roku. Jakim cudem, skoro ówczesna cena znacznie przewyższała wysokość ceny referencyjnej?! To są kpiny! W ten sposób kolejna grupa rolników została wyeliminowana z możliwości uzyskania pomocy finansowej.

Jak widzicie, im więcej poznajemy szczegółów tym mniej nas może liczyć na pomoc państwa. Na dodatek w coraz mniejszej wysokości.

Do tego dochodzi jeszcze praktyka stosowana od niedawna w skupach. Otóż, chcąc być miłymi dla nas, punkty skupu (również te, które skorzystały z ukraińskiego towaru) nawet jak kupują paszówkę, to wystawiają fakturę na konsumpcję. Skutek będzie taki, że za jakiś czas resort rolnictwa będzie bardzo zaskoczony, że pszenicy konsumpcyjnej będzie dużo więcej niż zakładał. A wtedy pulę pieniędzy, niezależnie od tego jaka by ona nie była, trzeba będzie podzielić na więcej ton. Zostanie wprowadzony współczynnik korygujący, innymi słowy – kwota dofinansowania zostanie obniżona.

 

Ten artykuł jest umieszczony w kategorii „Szukając sensu”.  Należałoby więc zastanowić się na koniec, czemu służą te dopłaty i dlaczego ustawione są na poziomie 50 hektarów i plonie 3,3 tony z hektara. Otóż, kiedy dajmy na to, jakąkolwiek kwotę pomocy podzielimy na  100 rolników po 50 hektarów, to zadowolonych będzie 100 wyborców. Ale kiedy uprawnioną powierzchnię zwiększymy na przykład czterokrotnie, to ta sama kwota wystarczy tylko dla 25 gospodarstw. A co stu pozyskanych wyborców to nie dwudziestu pięciu!

 

 

Taki sposób myślenia wpisuje się w  przekonanie prezesa Kaczyńskiego – „Chłopi są pazerni, damy im kilka złotych i na nas zagłosują!”

 

Rząd wreszcie dostrzegł problem i próbuje naprawić zawaloną przez siebie sprawę. Wiadomo już, że same dopłaty problemu nie rozwiążą. Konieczne jest zatrzymanie napływu ukraińskiego zboża do Polski oraz opróżnienie magazynów pod plony z nowych żniw. Rządzący miotają się w obietnicach szybkiego naprawienia sytuacji.

          Jak sądzicie, czy podejmowane działania wynikają z prawdziwej troski o byt rolników, czy raczej w perspektywie tegorocznych wyborów jest to przejaw rozpaczliwego ratowania PiS-owskich czterech liter?

 

Przyczyny spadku cen zbóż


Dodaj komentarz

Wymagane pola są oznaczone *